Kilka razy w maratonach i półmaratonach udawało mi się pobić życiówkę. Czasami o 16 sekund, czasami o dwie minuty. Widząc, że jest szansa na życiówkę, nawet nie będąc zawodowcem i nawet mimo, że nikt nas z tego nie rozlicza, jest jakaś wewnętrzna ambicja, żeby jednak pobić rekord. Żeby każdy start w zawodach przynosił lepszy wynik. Ale nie każdy start to życiówka i wie o tym każdy biegacz, który zaliczył chociaż kilka imprez biegowych.
Kilka razy widząc szansę na życiówkę, docisnąłem bardziej, wrzuciłem wyższy bieg mimo palącego słońca, ale mimo to nie udało się jej pobić. Zabrakło na przykład 40 sekund. I przebiegając linię mety widząc licznik czasowy, powietrze z balonika radości ukończenia biegu gdzieś zostało upuszczone. Zupełnie niepotrzebne.
Mój znajomy, który jest profesjonalnym mówcą, mówi że profesjonalistę od amatora rozpoznaje się nie poprzez jeden występ, ale przez średnią ze wszystkich występów. Profesjonalista nie będzie zawsze spektakularny, ale będzie bardzo dobry patrząc na średnią jego poziomu wystąpień. Zajmując się czymkolwiek dłużej i częściej, ciężko jest być niesamowitym za każdym razem. Nie ma już wtedy wielkich skoków w rozwoju, ale raczej drobne szlifowanie, nabieranie kunsztu i głębokie ugruntowanie podstaw.
Presja ciągłych życiówek wprowadza niepotrzebne blokady mentalne, a one jak wiadomo działają przeciwko naszej pierwotnej intencji- np. wypadamy gorzej, bo za bardzo się spinamy na punkcie wypadania niesamowicie. Presja życiówki przesłania nam czynność samą w sobie i odcina nam dostęp do zasobów, do których mamy dostęp zawsze gdy tej presji nie ma. Na przykład osoby wychodzące przemawiać na scenę zastanawiają się nagle co zrobić z rękoma. Tak jakby na co dzień to był dla nich jakikolwiek problem.
Co można z tym zrobić? Zmienić definicję życiówki. Zamiast presji rekordu życiowego, traktować życiówkę jako perspektywę całego życia- średnią wznoszącą naszych wyników. Jesteśmy dzięki temu przygotowani na to, że czasami wypadniemy słabiej, napiszemy gorszy artykuł, głupio się zachowamy, a nawet zapomnimy o podstawowej rzeczy. Dzięki temu też będziemy dużo swobodniejsi, bo nie nakładamy na siebie nadludzkich oczekiwań, opartych na idealnym scenariuszu.
Rośniesz nawet jeśli zrobisz coś słabo. Bo jeśli upadasz wprzód, to podnosząc się jesteś i tak o krok do przodu.