Syndrom zimnej herbaty

Właśnie piszę książkę o moim podejściu do skutecznej nauki języków. Poczułem się gotowy i w grudniu realizuję wyzwanie pisania codziennie przez godzinę, kształtując ten cenny nawyk. Czasami w tym czasie napiszę jedną stronę, a czasami 7, ale działam konsekwentnie. Już wcześniej przemyślałem dokładnie spis treści, który i tak trochę modyfikuję na bieżąco, ale sam proces pisania jest niesamowity. Czuję się totalnie pochłonięty czynnością.

Pamiętam jak mój znajomy ze studiów opowiadał o swoim współlokatorze, który gra na gitarze basowej. Średnio kilka razy dziennie zdarza mu się popaść w syndrom zimnej herbaty 🙂 Polega on tym, że po zalaniu herbaty wrzątkiem idzie na chwilę, żeby trochę przestygła. Ale jeśli w tej “chwili” chwyta gitarę, to kompletnie zapomina o świecie i uświadamia sobie to np. godzinę później. Gdy idzie do kuchni, herbata jest już zimna, więc zalewa następną, a później idzie na chwilę pograć i … (podobno rekord to cztery pod rząd).

Ta historia przypomniała mi się właśnie teraz, bo sam jej doświadczyłem już kilka razy podczas pisania. Naukowi eksperci od tzw. Psychologii Pozytywnej, nazywają to stanem Flow, a ja nazywam to syndromem zimnej herbaty- jest bardziej obrazowe 🙂

Nie wiem czy od razu znajdę wydawcę. Nie wiem czy to, co stworzę spodoba się wielu osobom. Nie wiem czy za kilka lat nie spojrzę na tą książkę i nie powiem: “ależ ja byłem głupi, nic jeszcze nie rozumiałem”. Nie wiem czy ktoś inny nie powie mi za chwilę: “to co piszesz nie ma wielkiej wartości”. Nie wiem czy jeśli wydam tą książkę, to sprzeda się ona w sensownej ilości. Nie wiem.

Ale wiesz co? To nie ma żadnego znaczenia. Jestem szczęśliwy pisząc. Herbata mi wystygła. Wow 🙂

Co z tego możesz wynieść dla siebie?

Na imprezie u mojego kuzyna, dwa lata temu, spotkałem jednego gościa. Spytałem czym się zajmuje i odpowiedział: “sprzedaję samoloty”. Przyznasz, że to niecodzienne zajęcie. Powiedział, że pracuje w tej branży już półtora roku. Spytałem więc z ciekawości ile samolotów już sprzedał. “No w sumie, to żadnego”- odpowiedział. “Porażka!”- powie większość. Ale on był zadowolony. Nie zmarnował tego czasu- poznawał ludzi, specyfikę branży, dużo się uczył, sprzedał trochę udziałów do mniejszych samolotów, itd. Przez cały ten czas budował fundamenty pod przyszłą dużą sprzedaż, ale najważniejsze było to, że rezultat nie miał właściwie znaczenia. Cieszył się procesem i była to świetna zabawa.

Po co Ci to mówię?

Po to, żebyś wyszedł z obsesji na punkcie wyników, rezultatów, osiągnięć. Jeśli świetnie się bawisz, robiąc coś co świadomie wybrałeś- to już jest nagroda!

Bo pisząc książkę, po to żeby poczuć się dobrze dopiero kiedy się sprzeda, przestajemy widzieć, że pisanie samo w sobie może być szczęściem.

Herbatki? 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii coaching. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz