Kilka dni temu zakończyliśmy naszą małą trasę koncertową po siedmiu miastach naszego pięknego kraju. Wszędzie było wyjątkowo i niepowtarzalnie.
Gdy pozwala się płynąć muzyce poprzez siebie, to jedyne co się wtedy wyłania nazywam czystą radością. I jest to niezmienny element każdego koncertu. Zmienia się minimalnie poziom adrenaliny, który jest zależny od liczby zgromadzonych osób, ale błogostan towarzyszy mi zawsze 🙂
„Życzę wam sukcesu Michał”- powiedziała mi jedna koleżanka po listopadowym koncercie. Podziękowałem jej szczerze i dopiero po dłuższym czasie zacząłem się zastanawiać nad pojęciem sukcesu. W działalności zespołu i nie tylko. I powstało w mojej głowie kilka pytań.
Czy jeśli na koncertach są pełne sale to jest to sukces, a jak przyjdzie na przykład tylko (aż) piętnaście osób to już nie jest sukces?
Czy jeśli naszą płytę wyda duża wytwórnia to jest to sukces, a jak wydamy ją sami, to już nie jest sukces?
Uwielbiam zadawać tego typu pytania, bo nawet bez udzielania na nie odpowiedzi, skłaniają do refleksji i nabrania dystansu.
Poza tym, w tym konkretnym przypadku, uważam, że każdy ma prawo posiadać własną definicję sukcesu. Oprócz tego, że dla mnie każda chwila przeżyta w radości jest sukcesem, to bardzo spodobała mi się definicja Emersona:
„Sukces to: śmiać się często i szczerze, zyskać szacunek
inteligentnych ludzi i podziw dzieci, zasługiwać na dobrą ocenę
uczciwych krytyków i cierpliwie znosić zdradę fałszywych
przyjaciół, doceniać piękno, znajdować w bliźnich to, co
najbardziej wartościowe, pozostawić po sobie świat nieco lepszym
i mieć świadomość, że choćby jedna istota ludzka odetchnęła lżej
dzięki temu, że my istnieliśmy na tym świecie”
Tobie też się podoba co?
Pozdrawiam przed świątecznie 🙂