Odwiedziłem dzisiaj moich rodziców i siostrę w moim rodzinnym mieście. To tylko 40 km od Poznania, więc mogę bez problemu skoczyć tam na dłuższe popołudnie.
Moja siostra ma w ogrodzie trampolinę, w domyśle dla swoich synków, ale jest wystarczająco duża dla każdego dorosłego. Więc ochoczo na nią wskoczyłem i zrobiłem sobie trening.
Po pierwsze pomyślałem sobie, że ostatnimi tygodniami, trenując całkiem sporo, zapomniałem o najważniejszym. O tym, że każdy trening może być też zabawą. Nawet traktując go poważnie, nie trzeba być poważnym. Mogę skakać i wydawać dziwne dźwięki, a jednocześnie wzmacniać swoje nogi, brzuch i plecy. Machać sobie rękoma jakbym fruwał, a jednocześnie wzmacniać ramiona. Dlaczego tak łatwo znowu o tym zapomniałem?
Po krótkiej chwili z prysznica endorfin (trampolina działa cuda) miałem drugi ważny przebłysk, o którym niby wiedziałem, ale też zapominałem. Coś co uzasadnia dla mnie filozofię minimalizmu, która jest częścią mnie.
Nie trzeba posiadać rzeczy materialnych, żeby doświadczać ich bogactwa.
Przez chwile pomyślałem nawet, że chciałbym mieć taką trampolinę na własność. Mógłbym codziennie na niej skakać i trenować w radośniejszy sposób. Gdybym tylko miał ją dla siebie, codziennie, w pełni- wtedy mógłbym trenować z radością. I trwało to jakieś 30 sekund, kiedy zrozumiałem, że zamiast doświadczać w pełni możliwości tej trampoliny, zacząłem uciekać myślami w przekonanie, że to źle że nie mam jej na własność.
Nagle umysł stworzył sobie cierpienie. Cierpienie, które odcięło mnie od rzeczywistości. Bo jeśli nie jestem w stanie cieszyć się skakaniem teraz, to dlaczego niby miałbym się cieszyć kiedyś w przyszłości i to dopiero w momencie, kiedy stanę się właścicielem trampoliny? I wtedy wybuchnąłem śmiechem. Oplułem się ze śmiechu. Ze śmiechu z tej zabawnej gry, w jaką wszyscy gramy każdego dnia- historii umysłowych o tym, że nie mamy wystarczająco.
Innego dnia myślałem też żeby np. kupić sobie leżak. Szczególnie w lecie to świetna rzecz, symbol relaksu, odpłynięcia, czasu dla siebie. Ale pochodziłem trochę po pięknym Poznaniu i okazuje się, że jest mnóstwo miejsc, w których w okresie letnim są leżaki dostępne dla wszystkich. Nie trzeba nawet zamawiać nic w pobliskich knajpkach, żeby móc sobie na nich posiedzieć. A wokół zazwyczaj park, zamek, chilloutowa muzyka. Nie muszę być właścicielem leżaka, żeby korzystać z jego bogactwa.
Z tego też względu nie chcę kupować drogiego ekspresu do kawy. Jestem miłośnikiem kawy (kończę pisać ten artykuł będąc w Portugalii, gdzie średnio za kawę w centrum Porto płacę w przeliczeniu 2,60 zł- nie jest łatwo się zatrzymać). Ale oprócz porannego french-pressa najlepiej przecież smakuje kawa w kilku uroczych kawiarniach poznańskich, które mają unikalne mieszanki świeżo palonych ziaren. Idę tam raz, dwa razy w tygodniu i wtedy ma to niezwykłą wartość. Wtedy ta kawa jest na piedestale, jest doświadczeniem, a nie wlaniem w siebie płynu. Czy wydając dziesięć tysięcy na zawodowy ekspres i chowając się w domu, popijając sobie “swoją kawę, zrobioną przez siebie, w swoim ekspresie” byłbym szczęśliwszy? Już nie wierzę w tą bajkę.
Oczywiście nie jestem przeciwnikiem rzeczy materialnych i jeśli ktoś czuje że jego powołaniem jest mieć własną kawiarnię, to jak najbardziej warto za tym iść. Warto iść za marzeniami, ale nie za iluzjami.
I teraz pytanie dnia: Czy takie podejście, to obniżenie swoich standardów?
Cóż, za tydzień kończę mój miesięczny pobyt za granicą (wakacje w połączeniu z pracą online i nauką portugalskiego w najlepszym możliwym otoczeniu). Wziąłem na ten wyjazd tylko jeden podręczny plecak. Mam w nim: laptopa, czytnik ebooków, mini statyw do telefonu, żeby na grywać video, notatnik, cztery koszulki, spodnie, spodenki, softshell, bieliznę, mały ręcznik, mały śpiwór, minimum kosmetyków. Ani przez chwilę nie poczułem, że czegoś mi podczas tej podróży zabrakło (no może trochę brakuję mi grania na SteelHarpie i na perkusji, ale mała przerwa nie zaszkodzi). I uwielbiam wszystkie te rzeczy, które mam. Uwielbiam Macbooka, iPhona, Kindle’a (nie, nie dostaję od nich prowizji). Gdybym nie był ich właścicielem, to komplikowałbym sobie życie, a tu w ogóle nie o to chodzi.
O co więc chodzi? O użyteczność, umiejętność, uWażność.
m