Mój mentor mnie wkurza…
Rozmawiałem dzisiaj z przyjacielem o potencjale i ruszaniu z kopyta. Jestem zwolennikiem małych, ale konsekwentnych kroków i uważam że nie ma wielkich sekretów osiągnięcia dużego sukcesu, poza wytrwałą pracą. Są jednak czasami potrzebne większe skoki. Ścieżkę, która jest prosta można przejść małymi krokami, ale przepaści nie pokonamy małymi krokami. Potrzebny jest rozpęd i dynamiczny skok.
Kiedy potrzebujemy takiego skoku? Rozpoznać ten moment można po uczuciach stagnacji, frustracji, bezsensu. I czasami, żeby przebrała się miarka potrzebujemy odpowiedniego poziomi wkurwienia. Przepraszam za słowo, ale ono świetnie oddaje emocjonalny ładunek jaki za nim idzie. Często jesteśmy za mało wkurwieni, żeby wykonać skok. Za mało nas boli. Czasami pokazuję ten proces na szkoleniu trzymając zapalniczkę z płomieniem pod czyjąś dłonią. Gdy odległość jest spora, to nie ma żadnej motywacji, żeby ruszyć dłoń, ale gdy zbliżam ogień coraz bardziej, to reakcja odsunięcia następuje natychmiast. Coś zostało dociśnięte.
I dlatego, gdy jakiś mój mentor sprawia, że czuję się źle, niewygodnie, słabo, głupio, bezradnie, to wiem że dzieje się coś dobrego. Bo moje wkurzenie, które potrafi być w takim momencie wysokie (bo robię coś trudnego i niewygodnego) minie, ale wzrost, który powstaje dzięki tej trudności zostanie. Po prostu ktoś musiał mnie docisnąć, żebym mógł sam sobie pokazać, że jednak mogę więcej. I wkurzam się i czasami jestem wkurzony kilka dni, tydzień, miesiąc. Ale wtedy nagle coś przeskakuje i wkurzenie zamienia się w ogromną wdzięczność. Bo gdyby nie ono, to nie poszedłbym do przodu. Dreptałbym w miejscu, zamiast wziąć solidny rozbieg i pokonać przepaść.
Gdzieś usłyszałem, że jeśli lubisz swojego coacha, to powinieneś go zmienić. Nie zgadzam się z tym w pełni. Powiedziałbym raczej, że jeśli coach, którego lubisz czasami cię dociśnie, żebyś zdrowo się wkurwił, to jesteś na dobrej drodze.
Mój mentor mnie wkurza… i dlatego tak szybko rosnę.