Dwa rodzaje perfekcjonizmu

Są takie słowa, które gdy się pojawiają, to wiem że coś się dzieje. Mówiąc najkrócej- ktoś zaczyna ściemniać.

Pierwsze z takich słów to “talent”. Zauważyłem, że nie używają go ludzie, którzy są w czymś dobrzy. Raczej nie spotykam osób mówiących: “No (i tutaj zarzucenie grzywką) ja po prostu mam do tego talent”. Częściej są oni pokorni i twierdzą, że to po prostu kwestia pasji i treningu. Za to słowa “talent” bardzo ochoczo używamy w kontekście negatywnym. I słyszałem to setki razy od ludzi, którzy nie radzili sobie z nauką języków. “Nie mam talentu do języków” brzmi przepięknie w ich ustach. No a dodatkowo wydają się bardzo szczęśliwi, mając tak mocny argument 🙂 Dlatego jeśli słyszę gdzieś o talencie to mówię, że ta waluta już nie obowiązuje.

Drugie z takich słów, a jednocześnie główny bohater tego wpisu: “perfekcjonizm”. Pięknie się nazywa. Perfekcyjnie można by rzec. To już zaawansowany argument. Tylko że perfekcjonizm to po pierwsze żart, a po drugie bardzo rzadkie zjawisko.

Dlaczego żart? Bo jest używany najczęściej przez tych z nas, którzy perfekcjonizmem tłumaczą swój… brak działania.

Dlaczego rzadkie zjawisko? Bo aktywnych perfekcjonistów spotkałem w swoim życiu bardzo mało.

A więc pierwszy rodzaj perfekcjonizmu to perfekcjonizm bierny. Polega on na tym, że przekonujemy siebie o braku gotowości, żeby coś zrobić. Dopiero gdy dopracujemy to w najmniejszych szczegółach, przemyślimy tysiąc razy, pozmieniamy, poszlifujemy, przygotujemy- dopiero wtedy będzie czas, żeby pokazać coś światu. Tylko, że wszystkie te czynności dopieszczania swojego dzieła, produktu, umiejętności mogą trwać bez końca. Zawsze można coś zrobić lepiej. Poza tym chcemy zacząć od razu z wysokiej półki. I tak mydlimy sobie oczy, bo nie potrafimy się przyznać przed sobą, że jesteśmy tchórzami.

Perfekcjonizm bierny to żaden perfekcjonizm. To zwykły lęk. Lęk przed zrobieniem czegoś słabo na początku, przed niepowodzeniem, przed odmową. A jak mówi jeden z moich mentorów- większość z nas od dziecka zamienia odmowę na odrzucenie. Ten lęk jest potęgowany zupełnie nierealistycznym oczekiwaniem sukcesu od razu i zawsze. Ideałem tego, że nam wyjdzie, pójdzie po naszej myśli, pokochają nas. I przywiązanie do tego idealnego scenariusza wlewa w nas litry lęku, który nie pozwala na swobodną ekspresję.

Czyż nie tego doświadczają artyści i pisarze, którzy się blokują? Jak radzą sobie z tym najlepsi? Stephen King pisze codziennie rano dwa i pół tysiąca słów. To sporo pisania. Myślisz, że wszystko co pisze, trafia do jego książek? Absolutnie nie. Oznacza to, że większość z tego co pisze jest gorszej jakości, a on jest po prostu gotowy na to, żeby tworzyć bez oczekiwań. Pisanie gorszych tekstów jest integralną częścią jego pracy. Bez nich nie byłoby jego światowych bestsellerów.

Omiń ten strach wdzięcznością, że możesz stworzyć cokolwiek. Napisz słaby tekst, nie musisz go nikomu pokazywać, ale napisz go bez żadnych oczekiwań. Zrób rysunek, ułóż piosenkę, wymyśl coś. Daj z siebie wszystko, ale nie staraj się być perfekcyjny.

Perfekcjonizm czynny jest z kolei tak rzadki nie przez lęk, ale przez wygodę. Wygodę przeciętnego poziomu. Bo ten poziom wystarcza. Na pewno nie boli. Przynajmniej nie od razu. Z czasem jednak zaczyna nas delikatnie boleć, a kumulowany przez lata tworzy frustrację. Frustrację przeciętności. I wcale nie chodzi o porównanie do innych, ale o uczciwość w stosunku do własnego potencjału.

Czy perfekcjonizm czynny jest idealny? Absolutnie nie. Steve Jobs rzeczywiście tworzył genialne produkty, ale też miał w sobie niezdrową obsesję i źle traktował ludzi, którzy odbiegali od jego idealnej wizji.

Zdaję sobie sprawę, że to niewygodny wpis. Wiesz co? Ja też jestem tchórzem. I też ściemniam, ubierając swój lęk w piękne argumenty. Wszyscy to robimy. Ale możemy tego robić mniej. Możemy tego nie wypierać. Możemy być obecni.

m

Ten wpis został opublikowany w kategorii coaching. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz