Słyszałem kiedyś piękną opowieść o tym jak ojciec kazał synowi wbijać gwóźdź w drewniany płot, za każdym razem, gdy kogoś ranił słowem. Chłopiec na początku wbijał codziennie kilkanaście gwoździ. Wbijanie uświadomiło mu jak często kogoś rani, więc z czasem wbijał ich coraz mniej. W końcu, gdy od kilku dni nie wbijał ich w ogóle, ojciec powiedział do niego, żeby wyjmował jeden gwóźdź za każdym razem, gdy zrobi coś dobrego dla innych. I chłopiec wyjmował gwoździe, aż w końcu doniósł ojcu, że wyjął już wszystkie. Wtedy zorientował się, że w płocie zostały duże dziury…
Jesteśmy nauczeni, że warto mieć rację. Jesteśmy w większości zaprogramowani jak komputery, że jak ktoś się z nami zgadza to możemy go nazwać przyjacielem. Przyznaj komuś rację, a na pewno Cię polubi.
To pewien rodzaj transu społecznego, że ludzie identyfikują się ze swoimi poglądami. Wtedy gdy nie zgadzasz się z poglądem, odbierają to jako brak akceptacji dla Nich, a nie dla poglądu. Być może sami siebie nie akceptują? Być może przez uczepienie się racji chcą poczuć, że mają tożsamość.
Uważam, że posiadając twardy pogląd jestem marionetką w rękach poglądu, bo trwając uczepiony jednej perspektywy, jestem jednocześnie ślepy na zmiany na lepsze.
Najciekawsze jest to, że większość ludzkich kłótni toczy się o absolutne głupoty, bo tak bardzo chcą mieć rację.
Oto kilka pytań do przerobienia, zawsze gdy będziesz chciał mieć rację:
– czy to naprawdę, absolutnie ważne?
– jak spojrzę na to za godzinę, tydzień, miesiąc, rok, 5 lat?
– czy istnieje możliwość, że nie mam racji i to jest ok.?
🙂