Wychodzimy na ulicę i pytamy: “Co zmieniłbyś w swoim ciele?”
Pierwszy Dorosły:
Zdecydowanie mój nos, jest nieproporcjonalnie duży i ma na sobie takiego garba, którego się wstydzę. Wiem, że wiele osób śmieje się z niego, a ja przez to unikam ich obecności.
Drugi Dorosły:
Musiałabym zrzucić jeszcze 5 kilogramów. Co prawda nikt mi tego nie mówi, ale wiem że wszyscy to widzą. 5 kilogramów mniej i wtedy na pewno czułabym się już dobrze.
Trzeci dorosły:
Jestem za szczupły, chciałbym mieć naturalnie atletyczne ciało i mięśnie, które wzbudzałyby szacunek innych facetów.
To samo pytanie zostało zadane dzieciom: “Co zmieniłbyś w swoim ciele?”
Pierwsze Dziecko:
Doczepiłabym sobie skrzydła jak u anioła, żebym mogła latać nad całym miastem jak samolot.
Drugie Dziecko:
Chciałbym mieć taką torbę jak u kangura, żeby nie musieć nosić plecaka.
Trzecie Dziecko (wyjątkowo nieurodziwa, otyła dziewczynka):
Nic. A po co? Jestem kuleczką Rafaello 🙂
Oto i prawdziwa historia, proste badanie, na ulicy zadane pytanie. Co byś odpowiedział?
Zainfekowaliśmy się sami kolektywnymi, szarymi okularami marki “coś jest ze mną nie tak”. I dopóki ich nie zdejmiemy, to jesteśmy zajęci rozwiązywaniem problemów, które nie istnieją. Bo rodzimy się z akceptacją i zdolnością do marzeń, a później dziwnie od nich odchodzimy, żeby niby coś zyskać. Intelekt zupełnie niekompetentny w sprawach szczęścia, obiecuje przyszłe szczęście przez sięgnięcie “ideału” i “stabilizacji”. Nie może przecież biedny pojąć, że ideał to bycie obecnym, a stabilizacja to zaufanie do przepływu życia w sobie.
To lipcowe słońce jest dobrym bodźcem do starcia warstwy kurzu pod którą jesteś Prawdziwy Ty. Jak powrót do domu, z którym nic nie może się równać.
m