10 dni życia jak mnich- tortura czy wyzwolenie?

Czwarta nad ranem. Normalnie o tej porze zdarzało mi się wracać z imprezy ze znajomymi. Tym razem obudził mnie gong. Czas wstawać. W milczeniu, mimo że z dwoma innymi osobami w pokoju. Nie komunikujemy się nawet gestami i unikamy kontaktu wzrokowego- wszystko według zaleceń. Jest jeszcze ciemno, a poranki są już chłodne. Nieprzyjemnie.

Pojawia się pierwsza myśl dnia: Po co ja to w ogóle robię? Mógłbym smacznie spać we własnym łóżku. To wszystko jakieś dziwne. Droga do sali medytacyjnej, krótkie instrukcje i pierwsze dwie godziny obserwacji oddechu. Co? Wstajesz o tej godzinie, żeby obserwować oddech? Jesteś nienormalny.

Czas na śniadanie- owsianka, owoce, kiełki, nasiona. Nie można nawet powiedzieć sąsiadowi smacznego. Dziwnie się je w takiej atmosferze. Zjadłeś? Zmyj po sobie talerz. Odpocznij chwilę i wracaj na swoją poduszkę medytacyjną na kolejne trzy godziny. Tylko pamiętaj o prostych plecach.

Siad skrzyżny niewygodny, siad japoński niewygodny, siad klasyczny najwygodniejszy, ale ciężko utrzymać proste plecy. Więc zmieniam co 10 minut. A nauczyciel siedzi w półlotosie przez cały dzień jak posążek Buddy. Jak on to robi, że nic go nie boli?

Czas na obiad. Smaczny, prosty, wegetariański. Jest to właściwie ostatni posiłek dnia, o godzinie 11! Po nim mała przerwa i … 4 godziny medytacji. Myśli skaczą jak szalone. Czasami dopiero po 5 minutach przypominam sobie, że miałem się skupić tylko na naturalnym oddechu. Przecież to takie proste. Co może być prostszego niż to? Po prostu bądź świadomy oddechu. Ok. Jestem. To całkiem przyjemne, czuję się jak wtedy gdy … i tyle z uważnej obserwacji. Myśl za myślą, obraz za obrazem, mimo zamkniętych oczu. Proste? Tak, ale cholernie trudne do zrobienia.

Pojawia się pierwsza frustracja. Miałem nadzieję, że to będzie łatwiejsze. Przyjechałem po spokój wewnętrzny, a mam irytację i bolące plecy. Pięknie. Mogłem w tym czasie pracować i zarabiać, a ja bawię się w jakieś bycie mnichem.

Przerwa na herbatę i … jeden owoc. Teraz jeszcze trzy godziny na sali medytacyjnej, w tym godzina wykładu puszczanego z nagrania audio. Całkiem ciekawy, wyjaśniający bardzo logicznie sens całego tego zamieszania. Idę spać.

Nie mogę poczytać, nie mogę posłuchać muzyki, nie mogę porozmawiać z innymi, nie mogę pobiegać, nie mogę pisać. Czuję się jak dziecko, któremu zabrano wszystkie zabawki. Przez najbliższe 10 dni moją największą atrakcją będzie wzięcie prysznica. Może jutro będzie łatwiej?

Pierwsze miejsce przede mną jest dzisiaj puste- to znaczy, że ktoś zrezygnował już po jednym dniu. A ja mam tu być jeszcze dziewięć. Może też lepiej wyjechać?

Po trzech dniach ze świadomości oddechu przechodzimy na świadomość odczuć w ciele. Kierujemy uwagę po kolei na kolejne części ciała, mając obserwować każde odczucie. Bez oceniania. Bez zatrzymywania się, gdy jest przyjemne i bez uciekania gdy jest nieprzyjemne. Zauważamy, że każde z tych odczuć pojawia się i znika. W ten sposób zaczynamy zmieniać nawykowe reakcje lgnięcia lub oporu.

“Przestawanie bycia niewolnikiem małpiego umysłu. Wnoszenie świadomości zamiast ślepego reagowania”. Pięknie brzmi w teorii, ale w praktyce jest ciężkim treningiem. Przez chwilę mi wychodzi i wpadam w zachwyt. Później nie wychodzi i wpadam we frustrację. Zachwyt? Frustracja? A miałem tylko obserwować. Zacznij jeszcze raz.

Czwartego dnia po raz pierwszy przesiedziałem całą godzinę w jednej pozycji, ze spokojnym umysłem. To było niezwykłe uczucie. Czyli to jednak możliwe.

Piąty dzień, wracam do pokoju, a tam jedno puste łóżko. Przestraszyłem się, idąc za myślą, że skoro współlokator nie wytrzymał i wyjechał, to może dzieje się tu coś podejrzanego. Może to całe odosobnienie jest po to, żeby nam wyprać mózgi i zwerbować do sekty? Na pewno dodają ogłupiające narkotyki do jedzenia i stopniowo nas osłabiają.

Po szóstym dniu w nocy budzi mnie kolejny współlokator oznajmiając, że wyjeżdża. Tej nocy nie mogę już spać. Zostanę sam w pokoju przez następne cztery dni. Pojawia się silny lęk. Przez kilka godzin jestem na granicy spakowania się i powrotu.

W takich warunkach na powierzchnię wychodzą wszystkie trudne emocje, które w sobie nosimy, a od których na co dzień uciekamy. Tutaj nie ma gdzie uciec, a więc trzeba się z nimi zmierzyć. Na wieczornych wykładach dowiadujemy się, że to normalne, że jest nieprzyjemnie i że coś nas boli. Jest ciężko, ale czuję, że to wszystko ma sens.

Przebłysk: Ucieczka? Przecież to we mnie dzieją się te rzeczy. Nie w miejscu, w którym jestem. Co z tego, że stąd wyjadę, skoro i tak wszędzie będę sam ze sobą. Nie ucieknę od siebie. Te niecodzienne warunki odosobnienia i ciszy są stworzone specjalnie po to, żeby to zobaczyć. Żeby to zrozumieć i oswoić.

Tylko opierając się strachowi dajemy mu siłę. Zaczynamy wpadać w jego spiralę i wszędzie doszukiwać się czegoś niewłaściwego. Przestajemy widzieć rzeczy jakimi są.

Bez naszych interpretacji, okaże się że ten strach to nic innego jak: odczucia w ciele. A gdy zaczniemy uważnie je obserwować, to zobaczymy, że zmieniają się one w każdej sekundzie.

Kryzys minął, a ja zacząłem siedzieć całe godziny w coraz większej równowadze. Byłem tak obecny, że wszystko wokół było niezwykłe.

Zdałem sobie sprawę, że jestem szczęśliwy siedząc sam w pustym pokoju 🙂

Zarówno to od czego uciekałem, jak i to czego szukałem, było we mnie!

W pewnym momencie dotknąłem spokoju tak głębokiego, jakiego nie znałem nigdy wcześniej. Nie miał on nic wspólnego z chwilowym relaksem, ani z uniknięciem niewygody. Nie był to też spokój flegmatyka, albo kogoś, kto nie podejmuje żadnych wyzwań. To było coś zupełnie poza tymi kategoriami. Coś świętego, nieopisywalnego i nigdy nie zagrożonego. Łza płynie mi po policzku. Totalna cisza, która była czystą rozkoszą, chociaż nawet to słowo to tylko słaba etykietka. Brak myśli i brak identyfikacji z ciałem. Czysta świadomość.

Czym jest ta świadomość? Czym jest to Życie, które się w nas wydarza? Czym jest ten oddech, który sam wstępuje do mojego ciała i po chwili sam z niego wychodzi?

Nie wiem. Z pełną pokorą nie podejmuję się wyjaśniania intelektem tej Tajemnicy Życia 🙂

Dziesiąty dzień: Od 10 rano możemy już ze sobą rozmawiać. To śmieszne, że dopiero ostatniego dnia poznaje się imiona osób, z którymi spędziło się cały kurs 🙂 Tego dnia robimy tzw. medytację Metta, czyli dodajemy intencję: “Oby wszystkie istoty były szczęśliwe!”

Kilka lekcji na resztę życia:

Spokojny umysł prowadzi do trafniejszych decyzji, lepszych pomysłów i naturalnej życzliwości. Gdy nie mam w sobie wewnętrznego wzburzenia, to znikają wątpliwości i naturalnie wiem gdzie pójść, co zrobić i co powiedzieć. Życzliwość nie jest zakładaniem maski, tylko czymś tak naturalnym jak oddychanie.

Czas spędzony samemu może być najlepszą inwestycją w udane relacje z innymi. Poznaj siebie, bądź szczęśliwy w pustym pokoju. Wtedy jesteś gotowy, żeby iść do ludzi i tworzyć wspaniałe relacje, w których chcesz się dzielić swoim szczęściem.

Świadomość ciągłej zmiany jest wyzwoleniem. Nie przywiązuj się za bardzo do swoich ograniczeń. Masz zły dzień? Świetnie! To też zaraz się zmieni.

Czasowy brak dostępu do czegoś, znakomicie pozwala to docenić. Żyjąc 10 dni bez tylu rzeczy, które kocham, powrót oznaczał dla mnie ciągłe “wow”.

Mogę poznać siebie tylko poprzez bezpośrednie doświadczenie. Jak myślisz dlaczego tysiące ludzi biega maratony?

Życie jest tajemnicą 🙂

Zachęcam do poznawania siebie, doświadczania uważności i czyszczenia umysłu. Medytacja jest jedną z najlepszych form, żeby to robić. Minuta obserwacji oddechu jest znakomitym początkiem 🙂

Pozdrawiam 🙂

Michał

Ten wpis został opublikowany w kategorii coaching. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz